sobota, 17 grudnia 2016

Irena Krzywicka - "Wichura i trzciny"


Co to za książka?

 Głównym wątkiem drugiej, przeczytanej przeze mnie powieści z projektu Old School jest choroba, problemy zdrowotne. Oparty jest on na faktach. Sposób pisania dzieli się na dwa rodzaje rozdziałów: te z narratorem wszechwiedzącym i bezosobowym oraz te, z punktu widzenia jednej z postaci, która w gruncie rzeczy jest jedynie sąsiadką osób, które spotkało nieszczęście i o których opowiada książka.

 Ta powieść należy do dużo starszych. Mam nawet ciekawostkę - czytając bardzo stare wydanie natrafiłam na "notatkę" o treści: "Klasa VII a, 78/79"! Niby książki z młodości naszych rodziców, ale moja mama miała wtedy roczek, dwa! Mało tego, jak wiecie, obecnie szkoła podstawowa kończy się na klasie szóstej, chociaż, nie zagłębiając się, nie jest to już takie pewne.

Jak wrażenia?

 Powiem wam szczerze, że strasznie ciężko czyta się książkę, w której nie lubi się głównej bohaterki. Serio, p. Sabina, czyli w/w sąsiadka jest około czterdziestoletnią kobietą mieszkającą samotnie, która tak naprawdę nie ma żadnych znajomych, a z rodziną jest w słabych stosunkach, co właściwie się nieco zmienia, ale mniejsza o to. Kobieta jest strasznie egoistyczna i uważa, że wszystko jej się należy. Dodatkowo oczekuje więcej od wszystkich, a sama nie chce nic dać, bo przecież "ona nie jest już najmłodsza i nie może się przemęczać"... To oczywiście tylko moje zdanie, ale strasznie nie przypadła mi do gustu ta bohaterka.

 Książka ta zdecydowanie nie jest dla każdego. Trudna tematyka i mało wartkiej akcji, przeważające negatywne emocje... Mnie się osobiście całkiem podobała, ale porównując do "Jeziora Osobliwości" czytało się ją zdecydowanie mniej przyjemnie. 

 Muszę się też przyczepić do strony technicznej. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele incydentów językowych należy usprawiedliwić upływem czasu, ale ciągłe przeskakiwanie z czasu teraźniejszego a przeszłego w opisie akcji... Mam tu na myśli to, że w jednej chwili jest "powiedziałam", a w drugiej już "mówię" w tej samej scenie. 

Ogólnie moje odczucia są raczej pozytywne, ale jestem osobą naprawdę wyrozumiałą jeśli chodzi o czytanie i nie boję się trudnych, dla niektórych nudnych tematów. Myślę, że jeśli komuś nie spodobała się pierwsza omówiona przeze mnie książka, nie ma co sięgać po drugą. Jeśli jednak pragniecie wyzwania albo naprawdę wam się nudzi - "Wichura i trzciny" nie jest najgorszym możliwym wyborem, uwierzcie mi. 

 Swoją drogą kompletnie nie pasuje mi tu tytuł, po dłuższej analizie nabiera nieco sensu, ale w ogóle się nie kojarzy z fabułą.
                                                                                                                     Nana



niedziela, 4 grudnia 2016

Skończyłam!

Znaczy właściwie to we czwartek, ale budowałam napięcie (w sumie to po prostu nie miałam za bardzo czasu żeby napisać, ale "budowanie napięcia" lepiej brzmi). 

No i jak?

 Kurczę, powiem wam, że kiedy już akcja zaczęła się na dobre rozkręcać, to do końca nie przestała! Wszystko "skonstruowane" zostało tak, żebyśmy na tyle poznali postacie, aby zacząć się martwić ich losem, a wtedy... Różne wahania, wypadki, przypadki... Nie chcę za dużo zdradzać, bo naprawdę mam nadzieję, że ktoś z was zdecyduje się na przeczytanie tej książki, ale jest to trudne, bo jest tyle rzeczy, które chciałabym omówić! 

"Jezioro osobliwości" jako "stara i zapomniana książka"?

 A wcale, że nie! Osobiście w ogóle nie odczułam tego, że ta powieść powstała na długo przed moim urodzeniem. Co prawda świat przedstawiony nieco się różnił, ale nie były to bardzo inwazyjne różnice. Warto nadmienić, że zazwyczaj czytam książki typu fantasy, więc jestem przyzwyczajona do innych rzeczywistości i realiów. No, ale nie przesadzajmy - drobne zmiany wystąpiły, nie przeszkadzały one jednak w żaden sposób.

Jakieś jeszcze uwagi?

 Słuchajcie, naprawdę bardzo się czepiam, ale przysięgam, że przez całą książkę nie natrafiłam na synonim do słowa "scysja". "Awantura" czy "kłótnia" to naprawdę w porządku słowa, nie wiem, czy kiedyś nie były tak popularne... Ale nie wierzę, że jedynym znanym słowem określającym jakiś spór była "scysja", więc to słowo zostało nieco nadużyte. Oczywiście to głupotka i pewnie większość z was nie zwróciłoby na to uwagi, ale jeśli czytaliście tę książkę - powiedzcie, czy też wam to trochę przeszkadzało.

Tak czy inaczej bardzo wam książkę polecam i mam nadzieję, że ją przeczytacie. Jeśli tak, piszcie w komentarzach swoje wrażenia!

                                                                                   Nana